Misja "FRESTON" w okupowanej Polsce
Trzytygodniowa obecność misji SOE na terytorium okupowanej Polski zasługuje na dokładny opis bowiem dopiero wtedy można się zorientować jak wielu ludzi brało udział w jej zabezpieczaniu, a jak nikłe były jej efekty.
Około północy z 26 na 27 grudnia 1944r. członkowie misji pod ochroną partyzantów przeszli na nocleg do odległej o 5 km wsi Kacze Błoto. Następnego dnia doszło tam do pierwszych rozmów z oficerami AK. Przybył tam także ostatni dowódca II batalionu 27pp mjr. K. Dąbrowski „Cichy”. Por. „Twardy” przedstawił misji dwóch oficerów sowieckich zapewne z oddziału rozpoznawczego kapitana Fiodorowa Parchomienki, z którymi współdziałał i był w dobrych stosunkach.
Po południu misja przeszła do pobliskiej leśniczówki, gdzie w leśnej ziemiance wskazanej przez por. Franciszka Makucha „Roman” (Szef Referatu Przerzutów Powietrznych Inspektoratu Częstochowa) złożono na przechowanie ciężki sprzęt (aparat radiowy A-5). Wtedy też nawiązano pierwszy kontakt radiowy z Londynem.
Tak pierwsze kontakty z podziemiem opisał członek misji Antoni Pospieszalski (Tony Currie): „Te pierwsze kontakty z AK zapoznały Misję z ogólną organizacją terenową i bojową Armii Krajowej, oraz z rolą miejscowych oddziałów w okresie mobilizacji i Powstania Warszawskiego. Byliśmy w rejonie 7 Dywizji i w sąsiedztwie 2 Dywizji, które teraz w okresie demobilizacji musiały znacznie zmniejszyć stany, tak że baon liczył ok. 80 żołnierzy. Pomimo, iż był to okres względnej bezczynności, wiele robiło bardzo dodatnie wrażenie na angielskich członkach Misji – sprawność z jaką odbywała się wymiana żołnierzy w czynnej służbie z czasowo urlopowanymi, dyscyplina, stosunek do ludności cywilnej, która za wszystkie swoje usługi otrzymywała należną zapłatę i na odwrót, stosunek ludności cywilnej do żołnierzy, którzy byli przedmiotem prawdziwej dumy, utożsamianej jako „Wojsko Polskie”.
W nocy z 28 na 29 grudnia 1944r. misja opuściła teren Obwodu Częstochowa i przeniosła się na teren Obwodu Radomsko, gdzie znajdowało się stosunkowo mniej niemieckich oddziałów. Musimy jednak zaznaczyć, że czas przemarszu podawany jest różnie w zależności od opracowań. Przemarsz odbywał się pod osłoną oddziału partyzanckiego. Wszystko wskazuje, że był to oddział ppor. Stanisław Bączyńskiego „Bas”. Konie i wozy do przewiezienia misji i żołnierzy z obstawy ze sprzętem dali miejscowi chłopi, a później administrator majątku Cielętniki, inż. Władysław Gieysztor. Trasa wiodła przez lasy koło Przyrowa, Dąbrowy Zielonej, Cielętniki do Sekurska gdzie zatrzymano się na nocleg w domu Wojtasińskich.
W nocy z 29 na 30 grudnia 1944r. ruszono w dalszą drogę przez Żytno, Gidle, Kobiele Wielkie do Włynic gdzie o świcie wszyscy zostali zakwaterowani w majątku Zofii Rubachowej. Na nowym miejscu kwaterowania ochronę nad misją przejął liczący około 40 żołnierzy oddział pod dowództwem por. Józefa Koteckiego „Warty”, dotychczasowy oddział powrócił na swój teren. Rozmowy z właścicielką majątku, było dla misji źródłem wielu wiadomości o charakterze wojskowym i gospodarczym. Płk Hudson interesował się np. kwestią oporu ludności przeciwko dostawom przymusowym i sabotaż gospodarczy.
Prawdopodobnie 31 grudnia rano misja pod ochroną oddziału przemaszerowała do nowego miejsca postoju na który wybrano mały dworek we wsi Katarzynów. Właścicielka majątku – pani Dębowska – okazała wszystkim wspaniałą polską gościnność. To waśnie tu miało miejsce wiele spotkań z oficerami Okręgu Kielce AK. Według różnych źródeł z misją spotkali się: Komendant Okręgu płk Janem Zientarskim „Mieczysławem”, dowódcy 27. i 74. Pułku Piechoty AK. Z Obwodu Radomsko przybyli mjr Franciszek Polkowski „Korsak” i kpt. Florian Budniak „Andrzej”, z Obwodu Włoszczowa kpt. Mieczysław Tarchalski „Marcin”.
Anglicy – oprócz jednego, kpt. Anthony Currie (Antoniego Pospieszalskiego), który początkowo nie ujawniał, że jest pochodzenia polskiego i zna dobrze nasz język posługiwali się tłumaczami spośród oficerów AK, m.in. funkcję tę pełnił kpt. inż. leśnik Aleksander Zieliński „Wład”, „Nr”.
Sylwester 1944 r. obchodzono w majątku Katarzynów, gdzie znakami Polski Walczącej udekorowano choinkę. Całość ochraniał oddział partyzancki, ale mimo to zakazano picia alkoholu poza symbolicznymi toastami. Żołnierze śpiewali kolędy i partyzanckie pieśni. Zapanował bardzo podniosły nastrój. Następowały toasty. Anglicy podczas jednego z nich mówili o Józefie Stalinie, Roosevelcie i Churchillu – w sensie pozytywnym. Toast przyjęto milczeniem. Owacyjnie natomiast Polacy przyjęli toast „za króla Jerzego”. Anglicy nie mogli zrozumieć tych reakcji. Polacy zaś tłumaczyli: „Wiemy, co zrobili Sowieci z naszymi kolegami z AK w Wilnie, we Lwowie i z 27. Wołyńską Dywizją Piechoty AK. Jak przełamią front na Wiśle, nas czeka to samo.” Anglicy w odpowiedzi perswadowali: „Jak możecie tak mówić, przecież to nasi sprzymierzeńcy”. Sylwestrowy wieczór skończył się tuż po północy. Wypito ostatni toast: „Za przyjaźń polsko-angielską!”. No i „szczęśliwego nowego roku w wolnej i niepodległej Polsce!”. Dowódcy zarządzili rozejście się na noclegi i zmianę warty osłonowej. Wyżsi oficerowie AK odjechali saniami do swoich kwater w sąsiednich wioskach i leśnych bunkrach.
Niemiecki atak
1 stycznia 1945r. ok. godz. 7 rano patrol oddziału ochrony zauważył zbliżającą się do wsi niemiecką kolumnę – trzy czołgi, kilka transporterów na gąsienicach i motocyklistów. Goniec natychmiast udał się do dowódcy oddziału. Nie wiadomo, czy kolumna niemiecka przypadkowo znalazła się na tym terenie, czy też zmierzała tu w celu rozbicia wykrytego wcześniej zgrupowania partyzanckiego. Bardziej prawdopodobna wydaje się ta pierwsza wersja.
Oddział ochrony postawiono w stan pogotowia bojowego. Ok. 30 żołnierzy zajęło stanowiska na skraju lasu, a dowódca wraz z plutonem sierżanta „Januarego” udał się na kwatery członków misji. Pułkownik Hudson kiedy usłyszał o czołgach i samochodach opancerzonych, zarządził niszczenie radiostacji i szyfrów, spalenie dokumentów i poddanie się. Decyzję zmienił dopiero kiedy por. Józef Kotecki „Warta'' oznajmił, że oddział zatrzyma nacierających Niemców. Do misji przydzielono dwóch żołnierzy, którzy mieli ich przeprowadzić do odległego o ok. 400 metrów lasu. Anglicy zebrali się tak szybko, że na miejscu pozostawili jeden ze swoich odbiorników radiowych oraz zapasowe ubrania. Sam „Warta” z żołnierzami zajął stanowiska tak, że bezpośrednio ochraniał wycofującą się misję.
W tym czasie jeden z czołgów i samochód wjechały na drogę prowadzącą do dworku. Padł rozkaz otwarcia ognia. Niemcy także otworzyli ogień w kierunku lasu, nie będąc jeszcze zorientowani, gdzie znajdują się stanowiska partyzantów. Aby zatrzymać pozostałe czołgi, wprowadzono do akcji piata. Wystrzelony pocisk uderza w drzewo, które zwala się, częściowo tarasując pobocze drogi w stronę wsi.
Niemieckie czołgi także odpowiedziały ogniem strzelając pociskami zapalającymi. W ogniu stanęła stodoła i zabudowania gospodarcze dworku. Paradoksalnie pomogło to w ewakuacji bowiem Anglicy do lasu dostali się pod osłoną dymu.
Od początku walki długie i celne serie rkm gdzie celowniczym był kapral Janusz NN „Newada” utrudniały wyładunek z samochodów Niemców. Zapewne z tego powodu jeden z samochodów pancernych zmienił pozycję i jadąc na wprost zaczął ostrzeliwać jego stanowisko. Jedna z serii okazała się trafna i „Newada” zginął na miejscu.
Część niemieckiego oddziału próbowała jeszcze wykonać manewr okrążający stanowiska partyzantów, ale do oddziału dotarła już wtedy wiadomość o szczęśliwym wycofaniu się członków misji. Padł rozkaz przerwania ognia i wycofania się w kierunku Świerczyna-Dudki.
Po zakończeniu walki Niemcy nie przebywali długo w niebezpiecznym dla siebie terenie. Odjeżdżając aresztowali jednak właścicielkę dworu i zabrali pozostawiony przez anglików sprzęt m.in. radiostację. Nie wiemy jakie straty ponieśli Niemcy, ale ślady krwi wskazywały, że takowe były. Por. „Warta” twierdzi, że było to 2 zabitych i 4 rannych. Po stronie partyzantów zginął „Newada” i lekko ranny był por. Kotecki.
Jeszcze tego samego dnia po południu do Katarzynowa powrócił patrol z oddziału ochronnego (niektóre relacje mówią, że powrócił cały oddział wraz z członkami misji), który zorientował się w sytuacji oraz zabrał ciało poległego kolegi. Został on pochowany nad ranem 2 stycznia na cmentarzu wsi Dutki w obecności członków misji oraz oddziału partyzanckiego. Poległego pożegnano salwą honorową.
Prawdopodobnie po ceremonii oddział prowadzony przez sierż. „Januarego”, ochraniając członków misji, przeszedł do wsi Jacków. Także tam po kilku godzinach ogłoszono alarm i do wieczora przebywano w lesie. W tym czasie misja zainstalowała pod gołym niebem aparat i nawiązała łączność z Londynem. Prawdopodobnie w tym czasie do ochrony misji dołączył oddział por. Karola Kutnickiego ,,Kruka" (nie wszystkie źródła to potwierdzają).
Spotkanie z generałem Okulickim
3 stycznia 1945 r. w Jackowie członkowie misji otrzymaliśmy wiadomość, że jeszcze tego samego dnia w leśniczówce Zacisze dojdzie do spotkania z Komendantem Głównym AK gen. Leopoldem Okulickim „Niedźwiadek”.
W spotkaniu wzięli także udział: płk Janusz Bokszczanin „Sęk” Szef Sztabu KG AK, płk Roman Rudkowski ,,Rudy" Szef Wydziału Lotnictwa Oddziału III sztabu KG AK oraz płk Jan Zientarski „Mieczysław” Komendant Okręgu Kielce AK. Rozmawiano na temat aktualnej sytuacji w kraju, omawiano położenie Armii Krajowej i jej relacje z Narodowymi Siłami Zbrojnymi i Armią Ludową.
Kluczowa oczywiście była postawa wobec Sowietów. Płk Hudson zapamiętał to tak: „… Jedyną wątpliwością Dowódcy Armii Krajowej w stosunku do komunizmu jest jego służebna rola w stosunku do Rosji. AK ma dość dobre stosunki z radzieckimi oficerami, ale on osobiście nie miał szczęścia w radzieckim świecie. Stwierdził, ze tragedią dla Polski będzie, jeśli rosyjskie projekty są ograniczone do niej samej, ale jest mocno przekonany, że po pokonaniu Niemiec (co jest kwestią najwyżej kilku miesięcy) Brytyjczycy i Amerykanie będą zmuszeni do ogromnego wysiłku, by pokonać rosyjską agresję. Cokolwiek by się działo, AK zamierza zachować własną tożsamość. Polacy nie mają urazy do Wielkiej Brytanii, ale po Warszawie zdali sobie sprawę, że nie mogą liczyć na pomoc materialną”.
Antoni Pospieszalski wspominał: „…(Gen. Okulicki) wskazał na przykłady, jak współpraca z Armią Czerwoną po wykonaniu zadania kończyła się z reguły tragicznie dla żołnierzy AK. Dlatego w nadchodzącej ofensywie sowieckiej zmobilizowane oddziały AK będą nadal wspierać siły rosyjskie, ale nie ma mowy o otwartej współpracy i dekonspirowaniu się wobec Rosjan. Z chwilą objęcia terenu przez wojska rosyjskie, oddziały Armii Krajowej będą po prostu rozwiązane”.
W przerwie rozmów z misją gen. „Niedźwiadek” wyszedł do lasu na krótki spacer. Towarzyszył mu por. „Warta”, który wspomina: „Szliśmy w milczeniu. Generał bardzo zmieniony na twarzy, widać było smutek i zdenerwowanie. W pewnym momencie zatrzymuje się i bierze mnie za ramię, mówiąc: ‘’Wiecie, poruczniku, zawiodłem się, nie mamy na kogo liczyć’’ i pokiwał głową”.
Już podczas spotkania z misją gen. Okulicki zaznaczył, że dalsze przebywanie Brytyjczyków w Polsce, podobnie jak następnych planowanych misji, może skończyć się dla nich tragicznie. W depeszy z 5 stycznia pisał:
„Dnia 3.1. spotkałem się z Misją Brytyjską. Zapoznałem pułkownika Hudsona z położeniem i uzgodniłem z nim dalszą współpracę. Zabezpieczenie bezpieczeństwa Misji, nie przygotowanej do pracy konspiracyjnej, napotyka na duże trudności i jest bardzo wątpliwe. Drugi napad może się skończyć gorzej.
Pułkownik Hudson zgodził się ze mną, że w tej sytuacji pobyt oficerów brytyjskich u nas jest bardzo trudny i prosił ze swej strony o wysłanie do jego dyspozycji mjr. Kennedy (przypis redakcji Romana Kowerski) i Krystyn (przypis redakcji: Krystyna Skarbek-Giżycka ,,Follstone"), zamiast jednej podkomisji Flamstead (przypis redakcji: kryptonim kolejnej misji szykowanej do Okręgu Kraków)… W obecnej sytuacji przylot tej podkomisji uważam za zbędny i nie biorę odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo…”
Propozycja zaniechania pomysłu wysyłania do Polski następnych misji brytyjskich, m.in. o kryptonimach: ,,Flamstead" (dla Okręgu AK Kraków, z dowódcą kpt. Marchantem) i ,,Fernham" (dla Okręgu AK Łódź, z dowódcą mjr. Paulem Harkerem i zakonspirowanym Polakiem kpt. Andym Kennedym - Andrzej Kowerski) wzbudziła zaskoczenie Polaków w Londynie. Uważano, że właśnie w obliczu mającej się niebawem rozpocząć ofensywy obecność Brytyjczyków jest jak najbardziej pożądana. Jednak jak pokazały wypadki następnych dni, to właśnie znający lepiej realia generał Okulicki miał rację.
Ponieważ dokumenty przesłane przez Brytyjczyków stronie sowieckiej informowały o sześciu członkach misji, a na skutek choroby nie wziął w niej udziału Alun Morgan, postanowiono w skład grupy włączyć polskiego oficera. Wybór padł na ppor. Szymona Zarembę „Jerzego" (brat pani Rubachowej znany członkom misji już od kilku dni), na którym ciążył wyrok śmierci wydany przez AL., choć jego minusem był fakt, że nie znał języka angielskiego. Misji przydzielono także oficera łącznikowego którym był por. Józef Kowalski „Alm”.
Kilka następnych dni misja wraz z oddziałem osłony spędziła w majątku Rędziny, oczekując na spotkanie z dowódcą 7 Dywizji. Niektóre relacje podają także, że misja miała być odwiedzona przez innych członków Komendy Głównej AK. 7 stycznia powrócono na kwatery do Jackowa. Dni upływały na rozmowach z prostymi ludźmi i okolicznym ziemiaństwem. Wysłano także depesze do bazy, ale łączność była utrudniona, gdyż psuła się prądnica.
Tak wspominał ten okres Pospieszalski: „…kilkakrotnie zetknęliśmy się z miejscowymi przywódcami Armii Ludowej, którzy wylewali przed płk Hudsonem swoje zarzuty wobec AK. Płk Hudson jednak nie starał się o bliskie kontakty z AL. Natomiast interesowały go Narodowe Siły Zbrojne i skrzętnie zbierał informacje o Brygadzie Świętokrzyskiej, o „Bohunie”, „Żbiku” i „Żbikowcach”.
Ostatnie dni
9 stycznia 1945r. członkowie misji zostali zaproszeni na wieczór do sąsiedniego majątku w Odrowążu, którym zarządzał Polak. W czasie tego wieczoru płk Hudson wzniósł toast na cześć czterech przywódców państw sprzymierzonych: Churchilla, Roosevelta, Mikołajczyka i Stalina. Gwałtowna reakcja zebranych na to ostatnie nazwisko zaskoczyła członków misji. Solly widział w tej reakcji objaw nierozsądnego nacjonalizmu i wyraził obawę, że właśnie ta postawa Polaków tłumaczy w pewnym stopniu wszystkie represje rosyjskie.
Wszystkie tę spotkania pozwoliły misji na sporządzenie raportu, który był własną obserwacją Brytyjczyków stosunków politycznych, społecznych i militarnych na ziemiach polskich. Był to raport niezależny od przekazów polskiego podziemia i zupełnie różny od oficjalnych informacji strony sowieckiej.
11 stycznia powrócono na kwaterę do Rędzin. Przygotowywano ubrania cywilne i fotografie do kenkarty. W najbliższych dniach członkowie misji zamierzali bowiem wybrać się najpierw do Radomska, potem do Częstochowy.
12 stycznia wszystkich usłyszeli odgłos dalekiego ognia artylerii. Z nastaniem dnia pojawiły się myśliwce sowieckie. Zaczęła się nowa ofensywa sowiecka. Płk Hudson próbował przez por. „Alma” nawiązać łączność z gen. Okulickim, co się jednak nie udało. Wieczorem 15 stycznia misja wraz z oddziałem przeszła do Włynicy, gdzie spodziewano się spotkać kogoś z dowództwa lub choćby jakąś informację. Na prośbę członków misji oddział osłony został odprawiony (niedługo potem dowódca rozwiązał go).
Tak ostatnie dni opisał Pospieszalski: „…Ochrona nie była nam już potrzebna. Naszym zadaniem było teraz nawiązanie kontaktu z dowództwem armii sowieckiej. Dzień 16 stycznia spędziliśmy w odludnej, niezamieszkałej chacie koło folwarku Katarzynów. Nadałem do Londynu ostatnią depeszę donosząc, że znajdujemy się w rejonie Koniecpola i w najbliższym czasie oddamy się w ręce rosyjskie…”
Źródła
Opracowując powyższy materiał korzystaliśmy z następujących materiałów:
Bartelski J. „Czas bitew”,
Borzobohaty W. „Jodła”,
Kantyka J.: Oddział partyzancki „Twardego”,
Pospieszalski Antoni: Raport,
Walter-Janke Z.: W Armii Krajowej na Śląsku,
Zeszyty Historyczne, Nr. 161,
Zeszyt Kombatancki, Nr.32.
Strony internetowe:
http://leopoldokulickilegungenkomendant.blogspot.com/
http://pekowiec.com.pl/Stowarzyszenie.php